Susanne Sundfør w 2015 roku zapoznałem za sprawa dziesięciu piosenek o miłości i długo trzymałem się ich bardzo blisko, bowiem nie zaprzeczam wlazły mi one pod skórę, powodując iż chyba na dobre zadłużyłem się we współczesnej odmianie syntezatorowego new romantic, o współcześnie myślę jednak bardziej ambitnej konstrukcji, od oczywiście zasługujących na szacunek, lecz grających w swoim czasie znacznie przystępniej, a na pewno w innej, gdyż w znakomitym stopniu dominującej na scenie lidze. Susanne mnie w tej formule zachwyciła i przyznaję się, iż to co działo się w dalszej kolejności z jej rozwojem nieco mnie rozczarowywało, bo pójście w kompozycje mega ambitne i przede wszystkim dalekie od chociażby odrobinę rockowej formuły, to już nie był w stu procentach mój target, więc zajawki odsłuchiwałem i rezygnowałem, do moment aż ostatnio wydając cudowny Blómi na nowo mnie do siebie przyciągnęła, czyniąc to nie do końca modyfikując stylistykę w kierunku tego czego po wydaniu Ten Love Songs od niej oczekiwałem. Blómi opisałem gdzieś tutaj wcześniej i do Blómi także w tekście się naturalnie maksymalnie subiektywnie odniosłem, a teraz zdań kilka, w chwil niewiele więcej sobie wyskrobuje w temacie The Brothel (tak w temacie Burdelu!) uznawanego przez ekspertów od jej twórczości za ten najbardziej udany w początkowej fazie - jakby pewnie innych takich nie miała. :) Ja jestem w stanie się z fachowców zdaniem w pełni zgodzić kiedy startowy numer wprowadza mnie miękko w eteryczny klimat plumkaniem jakie hipnotyzuje, a nie irytuje - jak to często/zazwyczaj niestety z podobnym pitu pitu bywa. Piękna linia wokalna to jest walor podstawowy wprowadzenia i silna strona całego materiału mocno rozbudowanego stylistycznie poprzez szerokie wykorzystanie gatunkowej amplitudy, choć można by uznać zgodnie z prawdą, iż wszystko się dzieje w pozornie ograniczonej przestrzeni syntezatorowych brzmień - jak źródła donoszą w dominującym stopniu stopniu z pianina Rhodesa. Susanne doskonale radzi sobie wykorzystując efekty elektroniczne, jak i korzystając z aranżacji klasycznych (nie wiem czy te smyczki to żywe czy pochodzące z klawisza), jednako czy jest tak czy siak, to dźwięk jest przekonujący - często subtelny, ale też w kilku momentami po prostu epicko potężny, choć bez szarży orkiestracyjnej. Knight of Noir jest tego znamienitym przykładem, kiedy nuta płynie zwiewnie zaraz po tym jak uderzenia bębnów i cudowne wspomniane plumkania tkają jego intensyfikującą emocje strukturę. W sumie mógłbym bez większego ryzyka napisać, iż The Brothel z sukcesem może połączyć przy przyjemnym odsłuchu melomana z fanem new romantic i każdy z nich będzie zadowolony, bowiem otrzyma ciekawą porcję tego co lubi najbardziej, a dodatkowo wycieczki w stronę lekkiej egzotyki w Turkish Delight amatorów aranżacji folkowych melodii być może zaintrygują. W muzyce komponowanej przez Norweżkę jest i puls podskórny, przestrzeń szeroka do wypełnienia wokalnymi zawijasami także jest oraz nie brak po prostu pomysłu na siebie w oryginalnej formule, a ja zawsze cenię artystów poszukujących, mimo że nie zawsze te ich eksploracje do mnie trafiają, bo bywa najzwyczajniej biegną w kierunku na jaki nie jestem wrażliwy, bądź przygotowany. Na The Brothel wrażliwym i przygotowanym, jednak nie stwierdzę że jest on lepszym materiałem od albumu jakim otwierałem swoją znajomość z intrygującą Norweżką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz