Nowy
Pablo Larraín, tym razem uderza z produkcją przeznaczoną na netflixową
platformę, po dwóch grubych hollywoodzkich filmach (a w mojej opinii skromnej to
dziełach specyficznych, jednako dziełach niewątpliwych - Jackie,
Spencer), jakimi myślę dość mocno zatrząsnął krytyków opinią,
lecz jakiejś gigantycznej przychylności widzów to sobie nie
zaskarbił. Nie zmieniła tego również w międzyczasie wysoko przez krytykę oceniana Ema, wątpliwe też aby El Conde coś odmienił w tej
niesprawiedliwie spostrzeganej sprawie, choć tematycznie, a
dokładnie interpretacyjnie i formalnie gatunkowo to zupełnie inna
bajeczka, bo właśnie El Conde siedzi zdecydowanie mocniej w fikcji
niż w realu, a i stylistyka bardzo czarnej, surrealistycznej
komedii, a może horroru, to raczej nie jest to co mało wprawny w
odbiorze inteligentnej prowokacji widz, kocha w kinie najmocniej.
Poza tym scenariusz bierze na warsztat postać Augusto Pinocheta i
bardzo swobodnie, z olbrzymią dawką sarkastycznej złośliwości
punktuje jego cechy charakterystyczne, jak i oczywiście dostaje się
ostro mimo że niedosłownie, ideologii jaka zdaje się coraz mocniej
także w Europie ucięty jakby się wydawało grubo ponad pół wieku
temu łeb podnosi, a i u nas, na anomijnym podwórko IV RP o
„odważnych” (niech ich piekło pochłonie), którzy uznawać
postać hrabiego za autorytet przywódczy i (o gigantyczna zgrozo)
moralny nie trudno. Pije tu zatem wiadomo że do ideologicznie
prawilnych, jacy też przecież z zasobów Netflixa ochoczo w
przerwach na studiowanie wszelkich im po drodze teorii spiskowych
korzystają i nie będzie im do śmiechu, kiedy groteskowo Larraín ich wzorzec cnót wszelakich potraktował. Gdybym wyrażał się
dotychczas niezbyt klarownie, a czytający moje spostrzeżenia
dokonywał tego zanim cokolwiek o filmie z innych źródeł się dowie, to Pinochet u
chilijskiego reżysera jest wampirem u schyłku (jakby się wydawało)
istnienia - "gotowym na śmierć, ale krążące wokół niego sępy nie pozwolą mu odejść bez jeszcze jednego dziabnięcia". W
rzeczy samej jednako historia w dużym stopniu bardzo fantazyjna to
jedno, a drugie wizualna ekspresja i w tej kategorii obrazu lub
szerzej formy jest tak samo grubymi szwami uszyta z czerni, bieli i
szarości oraz osadzona w konwencji wspomnianego klasycznego horroru
z domieszką "gore'owatego" humoru poczucia, nie zawsze tak
popularnego jakby wyznawcom ironizowania się wydawać miało, zatem
w sumie (to co powyżej we wstępie) - nie wróżę powodzenia na
liście najbardziej propsowanych tytułów streamingowego giganta,
choć dla mnie ten seans był jak najbardziej ok, bo szanuję
inteligentne ośmieszanie zła ewidentnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz