Małe depresyjne miasteczko, lasy, wzgórza - ciężkie nad nim chmury wiszące, siąpiące ustawicznie deszczem i wilgotny mrok rodzące. W takim miejscu Scott Cooper akcję swojego nowego filmu umieścił i zaskoczył mocno, bo to żaden kapitalny dramat gatunkowy (Out of the Furnace, Hostiles czy Black Mass - jak do tej pory zdążył przyzwyczaić), a tylko w miarę konkretny dreszczowiec z monstrami okrutnymi, w które tajemnicza siła ludzi przemienia. Jak doczytałem oparty na legendzie obecnej w Północnych częściach Stanów Zjednoczonych i okolicach Quebecu - o tzw. Wendigo, człekokształtnym, ponadnaturalnym stworzeniu, będącym częścią mitologii Indian. Wyrywającym ludziom serca, zimą nabierając apetytu na ludzkie mięso, a transformacja w Wendigo powiązana być może z kulturowo uwarunkowaną psychozą, czy też teoretyczną ideą związaną ze strachem przed czarami i sezonowymi brakami żywności. Ciekawe, polecam poczytać. Nie jest to jednak moja estetyka filmowa, nie otrzymuje więc Antlers od startu ode mnie fory, a wręcz musi dać od siebie więcej i ponad oczekiwania wychodzić, a najlepiej gdyby stylistykę popychał w rejony sporej oryginalności aby na uznanie zasłużyć. Dlatego byłem niepocieszony po seansie, bowiem niekoniecznie trafiony ze Scotta Coopera Guillermo del Toro, bowiem nic poza trzymaniem się określonych reguł gatunkowych oraz warsztatową poprawnością najnowszy film twórcy hitów wymienionych w nawiasie nie zaoferował. Historia jak to taka pełna popuszczonych wódz wyobraźni nie do końca kupy się trzymająca, ale też i wątki bardziej realistyczne bez należytej emocjonalnej podbudowy. Może nie są to ciągnące się gluty, bądź inne flaki z olejem. Opowieść też jakaś totalnie przeforsowana nie jest i w miarę nieźle napięcie buduje, ale po poprzednich tytułach z jego dorobku nie takiego kolejnego posunięcia w rozwoju kariery Coopera oczekiwałem. Antlers w skrócie, to jak nadmieniłem porządnie zrobione, lecz bez cech wyjątkowych kino. Posiada zadatki na zrobienie większego wrażenia, ale chyba wyłącznie na sympatykach indiańskich wierzeń i tej typowo po amerykańsku rozumianej horrorowatej estetyki. Mnie nie porwało, tak jak i podczas projekcji nie rzuciło w objęcia Morfeusza. Przetrwałem bez większego problemu, lecz to w moim odczuciu za mało jak na reżysera z tak mocnym dotychczasowym dorobkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz