Kiedy wspominam Sirrah i podczas każdorazowego powrotu do materiału z ACME odpływam do już tak odległych czasów, a moje myśli krążą tak wokół historii jaka towarzyszyła dwukrotnemu oficjalnemu wydaniu materiału, jak zastanawiam się gdzie byłaby dziś ich muzyka, gdyby tylko ich tak gwałtownie rozbłysłej karierze towarzyszyła znacznie większa determinacja samych muzyków, ich wiara w to że poświęcenie może przynieść znacznie poważniejsze owoce i wreszcie choć odrobina fartu, którego zwyczajnie podczas ich kilkuletniej działalności zabrakło. Dla niezorientowanych, a być może po fragmentarycznym odsłuchu zainteresowanym donoszę, iż materiał z ACME pojawił się wpierw dzięki Melissa Records na kasecie z czarno-białą wersją odrobinę zmienionej na potrzeby nowego otwarcia okładki, która już w wersji wydanej rok później za sprawą Metal Mind Productions i wersji ze względu na brak porozumienia z pierwotnym wydawcą zarejestrowanej na nowo ujrzała światło dzienne w formacie płyty kompaktowej. Brzmienie i ogólnie kompozycji z obu wersji różnią się od siebie dość znacznie, choć oczywiście są to te same numery, a aranżacyjny szlif zagospodarowany przez Melisse chyba jednak zgodnie z opinią większości robi bardziej ciepłe i przyjemniejsze wrażenie, moszcząc się za sprawą leniwszego tempa w charakterystyce bardziej doomowej, aniżeli to co słychać na srebrnym krążku. Ja pamiętam że kasetą własną nie dysponowałem, a pożyczona wówczas od przyjaciela, paradoksalnie przez bardziej sterylne właściwości dźwiękowe nowego wydania została ze mną tylko przez moment, ustępując niemądrze materiałowi świeżo nagranemu. Dziś bowiem sytuację ową spostrzegam jako błąd i częściej wracam do treści źródłowej, nie odbierając tym samym edycji z którą naturalnie wiąże mnie sentyment przynależnej wartości. Dosyć to niezwykłe doświadczenie konfrontacji obu i wciąż nieskończony powód do szukania różnic, których wyliczanie w tym miejscu mogłoby się zakończyć doprowadzeniem do znużenia, a na pewno rozrostem tekstu do niespotykanych na stronach bloga mojego rozmiarów. W tym wątku zauważę jedynie, że najbardziej odbiega od oryginału kompozycja Iridium, która to w nowej wersji funkcjonuje jako brzmieniowo-stylistyczno-estetyczny eksperyment o bardziej zwartej formie i dynamicznym charakterze, jednako nie zmienionym aż tak mocno, aby nie została właściwie rozpoznana. Dodatkowo kompaktową edycję zamyka bonusowa w stosunku do pierwotnej formuły (i chyba trafnie wskazująca kierunek jaki formacja obierze na drugim longu) kompozycja zatytułowana In the Final Moment. Co do kwestii gatunkowych inklinacji i cech o wyjątkowości Sirrah decydujących opowiem jak sobie wszystkie szczegóły zdołam przypomnieć, sunąc (he he) beztrosko na fali nostalgii i na nowo na detale rozkładając poszczególne partie, motywy i wątki. A poważnie gdy Did Tomorrow Come (drugi i ostatni niestety album) postaram się tutaj rozkminić. Zrobię to dopiero wówczas, gdyż i tak się zbytnio rozpisałem, czego zawsze jak pragnę dobrej nuty próbuję unikać - na marginesie dodając iż posiadałem z powyższym graficznym motywem koszulkę, którą na jednym legendarnym metalowym spędzie opchnąłem za inną spraną szmatę i w rekompensacie prawie miliony. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz