Z poczucia obowiązku, bo nie z powodu jakiejś nie wiem jakiej ogromnej przyjemności którą jakoby powrót i odsłuch Soul Searching Soul mi przynosił, do trzeciego krążka w dorobku Brooklynczyków postanowiłem na moment sięgnąć. To ten archiwizacyjny kontekst blogowej pisaniny spowodował, iż teraz trójeczka się kręci, bo jak to pięć tylko, jak nie wszystkich sześciu albumów ze studyjnego dorobku spisałem - to się nie godzi i kropka. Nagrali pół tuzina do tej pory i tym samym zamykam powyższym wpisem historię Life of Agony, do momentu oczywiście kiedy zdecydują się z czymś świeżym i nagranym w warunkach studyjnych mnie z przyzwyczajenia, już nie pasji zainteresować. Soul Searching Soul nie miało dobrej prasy i jako trzeci, czyli możliwie najtrudniejszy w karierze każdej grupy krążek, raczej zawiodło oczekiwania fanów. Sprzedawało się jednak zakładam nieźle (nie wiem gdzie to sprawdzić), bo wówczas dostępu innego niż zakup oryginału, tudzież w sytuacji wyjątkowej stworzeniu z niej kopii nie było, a że LoA na tym etapie to była nazwa gorąca, to też wielu nabyło SSS w ciemno i dopiero wtedy mniej lub bardziej ręce załamało. A tak po prawdzie, jak pisząc tekst teraz słyszę, numery z trójeczki wcale kiepskie nie są, a ich jedyną "wadą" przesunięcie środka ciężkości nomen omen z ciężkiego core'owego riffowania na właśnie bardziej luzackie rockowe użycie gitar, w aranżacjach niewątpliwie lżejszych, ale i ciekawszych formalnie, bo nieograniczonych ramami gatunkowymi. Niestety jak się pisze hiciora i ten hicior podbija nawet popowe listy przebojów, to płyta jako całość przyjmuje takie oto bęcki od radykalnych fanów, bowiem odciska przebój piętno na ogólnym wizerunku. Stąd błyskawicznie Amerykanie z undergroundowych twardzieli stali się synonimem nieodporności na mainstreamowe pokusy i rejestrując piękne w istocie, lecz zupełnie pozbawione testosteronu My Mind is Dangerous zyskali nowych słuchaczy kosztem części starej gwardii. Niezasłużenie być może, nieodwołalnie jak się okazało i na trochę zniknęli z horyzontu, na radary powracając dopiero po ośmiu latach wydając w sumie bliższą trójce niż pierwszym dwóm płytom Broken Valley. Wszystko się zmieniło, nic już do poprzedniego stanu nie wróciło i nawet jeśli Soul... nie jest mistrzostwem świata, to nie zasługuje też na całkowite zapomnienie, szczególnie przez pryzmat zawartości numerów zbudowanych na fundamencie dobrego rocka, pośród których na wyróżnienie zasługują Weeds, Tangerine, Heroin Dreams, jak także mimo wszystko My Mind is Dangerous i bliźniaczy mu Angry Tree.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz