sobota, 25 maja 2024

Behemoth - Demigod (2004)

 

Nieco szokujące doświadczenie, odpalić album Behemoth ze środkowej umownie fazy działalności, kiedy raz nie robiło się tego od minimum lat piętnastu, dwa gdy kompletnie od tego czasu nie jest się fanem zespołu Nergala i po trzecie, jeśli pamięta się krążki z tego okresu raczej jako mechaniczne i pozbawione większego aranżerskiego polotu, a okazuje się iż chyba lepiej się ich słucha obecnie, niż było to wówczas na bieżąco. Na bieżąco śledzę co tam Negral z kumplami studyjnego wydaje, ale raczej z poczucia obowiązku i ciekawości niż dla przyjemności, więc nawet jeśli archiwizuje sobie te nowości w tonie pozytywnego odbioru, to jednak nie wracam do nich - tak jak ekstremalnie niewiele black metalu z death metalowymi inklinacjami się u mnie kręci, a tak sobie po odpaleniu Demigod myślę, iż nieco brakowało mi ostatnio podobnego bezkompromisowego uderzenia. Demigod zatem w stopniu wyższym cenię (tak się okazało) dzisiaj, niż ceniłem przed dwiema dekadami i niech mnie demony prześladują, jeśli nie pisze tutaj dla mnie potwornie zaskakującej najszczerszej z najszczerszej prawdy! Więcej, ja jestem w szoku totalnym, bo inaczej sobie Demigod przykładowo zapamiętałem i kojarzyłem go nie przez pryzmat dobrych harmonii (także tych mocno melodyjnych), lecz morbidowej mechanicznej sekcji rytmicznej i podobnych ekipie Treya Azagthoth riffów, więc w moim łbie funkcjonował jako materiał pozbawiony organicznej finezji i nastawiony na nutę ambitną, jednako promującą przede wszystkim czystą brutalność, a tak nie jest w rzeczywistości. Podoba mi się dzisiaj, a szczególnie mnie przekonuje jako płyta pozbawiona quasi orkiestrowej epickości, która opanowała niestety obecne oblicze rozpieszczonego przez fanów dziecka Darskiego i wespół z przesadną teatralnością w kwestii wizualnej wpuściła go w podobny kanał, w którym dla mojego poczucia kompletnego rozczarowania zakotwiczyło Dimmu Borgir i bardzo dobrze się w tej omijanej przeze mnie zatoczce jak widzę od wielu lat czuje. Nie podoba mi się to, ale nie ma to przecież żadnego realnego znaczenia, natomiast dla mnie znaczenie ma sytuacja kuriozalnego zachwycania się Demigod w dwadzieścia lat po wydaniu, gdy raz przypominam jestem obiektywnie tak daleko od takowych brzmień jak nigdy dotychczas nie byłem, dwa nie ma opcji abym mimo komplementowania wrzucił Demigod i podobne do subiektywnej sekcji kocham jak cholera, a tym bardziej po trzecie z odmienionej perspektywy spojrzał bieżąco z bardziej zainteresowanym okiem na działalność Nergala. To się nie zdarzy teraz i nie wydarzy się w przyszłości, chociażby Behemoth nagrał album który pod wszystkimi względami trafiał w moje gusta, bowiem one są już tak odległe od black metalowych, jak daleki w swoim archetypicznym obrazie jest on sam od mainstreamowej popularności. Znaczy tym samym, że Behemoth z pierwszej dekady XXI wieku będzie miał czasem dostęp do mojego odtwarzacza, tak jak okazało się niewykluczone, iż black metal w tak różnych kierunkach od swojego zarania ewoluuje i część z dróg którymi pójdzie sprawi, iż w najpopularniejszych sieciach z odzieżą będzie można dostać t-shirty z logami metalowych bandów. 

P.S. Na marginesie jeszcze dodam, że nie spodziewałem się także, iż mocno skompresowane brzmienie Demigod (robota Daniela Bergstranda) nie będzie mnie irytowało, a mogło równie upierdliwie jak kompletnie nieudana koperta płyty. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj