środa, 22 maja 2024

Asphalt City / Granica mroku (2023) - Jean-Stéphane Sauvaire



Dawno nie widziałem świetnego “nowojorskiego” kina, znaczy filmu który toczy się rzecz jasna w NY i nie jest jedynie kolejną raczej od sztancy zrobioną na pół poważną produkcją Woody’ego Allena, tylko rasowym kinem o mrocznym obliczu tej gigantycznej metropolii. Trzeba w ogóle zauważyć, iż takiego kina aktualnie przykry niedostatek i jakoś najtisowe wzorce obecnie mało popularne, a jak już jakiś dobry mocny dramat akcji się trafi, to bardzo rzuca się w oczy i ja z powodu właśnie utęsknienia rzucam się na niego czasem nazbyt bezkrytycznie. Asphalt City odbieram jako brutalne kino intensywnych bodźców, zmontowane by przez standardowe lekko ponad dwie godziny atakować przytłaczającym obrazem najgorszej twarzy współczesnego wielkiego miasta i aby widz obserwując raczej nie życie, a żałosną egzystencję drugiego planu oraz pierwszoplanowych bohaterów (nowojorskich ratowników medycznych) uzmysłowił sobie pozbawione wartości dno lub może nawet wyrobił w sobie gigantyczny lęk przed światem, jaki zaczyna nas przygniatać i pożerać nasze ludzkie oblicze. Psychole z wyboru i świry z konieczności, ofiary i prześladowcy - wszyscy oni ze świata metropolii przeżuwającej tych co nie unieśli. Wszelkiej maści gówna życiowego i odhumanizowanej walki o przetrwanie po korek - sytuacji gdzie kto ma większego gnata i jest bardziej bezwzględny od groma. Tye Sheridan (czy tylko mnie na potęgę myli się z Barrym Keoghanem?) jako młody chłopak, który wchodząc w zawodowy reżim zderza się wprost z najtwardszą ścianą przesadzonego myślę pseudo realizmu, jaką mógłby, ale nie był zapewne w stanie sobie wyobrazić. Młody ratownik przechodzący ekstremalną lekcję i dostosowujący się pod kuratelą starszego partnera (Sean Penn) do okoliczności, obowiązkowo budując w sobie nie bez problemów uodpornienie, jak też zdając test cholera wie czy etycznie uzasadnionej lojalności. Klisza oczywista - wszystko co już wielokrotnie widziałem i czego już nie dalej niż po kwadransie się spodziewałem - w sumie wraz z tragedią finałową. Być może jak powyżej - byłem bardzo przychylnie nastawiony, bowiem mi tego brakowało i jestem po seansie w sumie minimalnie, ale jednak usatysfakcjonowany (rzecz jasna nie jest to w żadnym stopniu poziom Ciemnej strony miasta - a może się tak kojarzyć), bo mało wokół lub wręcz kompletnie brak mocnej konkurencji i widziałem tu w kilku scenach, niekoniecznie kładącego po całości rolę (no nie wierzę) aktora imieniem Mike i nazwiskiem Tyson!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj