środa, 1 maja 2024

Corruption - Bourbon River Bank (2010)

 

To już 14 wiosen minęło odkąd Corruption Bourbon River bank wydali, pokładając w nim jak myślę bardzo duże nadzieję, bowiem wówczas takie amerykaNSKE granie było na topie, a sam zespół wypływając w czasie kiedy hajpu na nie jeszcze nie było, wcześniej nie mógł zakładać że osiągnie coś więcej niż jedynie szczątkową rozpoznawalność. Jasne że zawsze byli maniacy southern rocka czy stonera, ale ich ówczesny potencjał liczebny był znacznie mniejszy, niż ten z okresu około roku 2010-ego. To wtedy przecież mocno w siłę rosła scena skandynawska nawiązująca do estetyki zza oceanu i wtedy wpadałem co rusz na nazwy z tamtych okolic, które do dzisiaj ze mną zostały i te także z południa Europy, gdzie przykładowo słoneczna Grecja stonerem stać zaczynała. Ale ja tu o naszym grajdołku, więc już donoszę, iż nawet jeśli BRB był świetnie napisany i zagrany z ogniem i biglem, to ja jednak w stronę północy Europy wzrok częściej kierowałem, a nasze grupy nieco może po macoszemu traktowałem - kochając, ale z obowiązku, niekoniecznie z pasji. Szósty krążek Corruption niemniej jednak zapamiętałem jako jeden z najlepszych naszych materiałów i też momentami miałem wrażenie iż popularność gatunku wystrzeli chłopaków na poziomy ponadkrajowe, co się jednak nie stało i co dalej po tym rozczarowaniu w ekipie Piotra "Anioła" Wącisza miało miejsce, to już maniacy wiedzą doskonale. Rozpad składu, ogromne tym samym przetasowania i za cztery lata następna płyta, która też była dobra i chyba jeszcze bardziej przepadła pośród tysięcy sezonowych premier. Czasem do obydwu pozycji powracam, złapię też coś z wcześniejszych produkcji i zakładając kapelusz i kowbojki oddam się diabelskiemu westernowemu rytuałowi, bowiem nie przestałem pomimo ucichnięcia fejmu na estetykę, tejże adorować. Oczywiście wracam (he he bez obrazy), kiedy tylko przejedzą mi się albumy moich faworytów amerykańskich, czy skandynawskich. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj