piątek, 31 maja 2024

Dune: Part Two / Diuna: Część druga (2024) - Denis Villeneuve

 

Ta druga część, to jak donosili i rację mieli, to jest potęga - epicko rozbuchana, w stu procentach bez złudzenia olbrzymia satysfakcja dla Villeneuve'a jako reżysera z niewątpliwą fiksacją na punkcie zrealizowania swego marzenia właśnie o potężnej ekranizacji Diuny. Dla widza wkręconego w powieść Franka Herberta, domniemam także rozkoszne spełnienie i imponujące wyobraźni przełożenie na język filmu z (podkreślę) kapitalnym obrazem i dźwiękiem. Natomiast dla kogoś mnie podobnego, kogo może za łebka wyłącznie fantastyka w klimacie Star Wars pociągała, a teraz to typa trzymającego się od niej na własne, naturalne i świadome życzenie dość daleko i tylko incydentalnie, gdy coś ważnego (np. Villeneuve'a Arrival się pojawi, to z przyjemnością i fascynacją korzystam), to Diuna treść i Diuna wizja, jest wyłącznie egzotyką odciągającą na moment od gatunków w których jako dojrzały realista-ponurak gustuję. W tej adaptacji Villeneuve'a zatem (aby mieć coś więcej niż fajerwerki) doszukuję się zatem jakichkolwiek konotacji z mocnymi dramatami i kiedy zrzucić z niej całą tą epickość optyczną i dotrzeć do surowego fundamentu, to coś tam coś tam, lecz bardziej klasyczne przecież namiętności i inne takie charakterystyczne od zarania dla ludzkości żywioły wszelakie emocjonalne, bliskie bardziej niż koszula naturze ludzkiej - podobnie jak w historycznym kinie dramatycznym i poniekąd kinie realistycznym tutaj też rządzą. Oczywiście nie jest to zaskoczenie, bo kręgosłup adaptowanego dzieła czerpie z erudycyjnej historycznej wiedzy o relacjach władzy z człowiekiem, przetrwania w warunkach permanentnej rywalizacji i wpływie religii czy szerzej wierzeń na podsycanie kierunku na konfrontację, bądź tychże roli pozytywnej, jako motywacji do walki ze złem o obliczu tak ludzkim jak i anty boskim. Innymi słowy gdyby się lekko uprzeć, a nie trzeba w sumie nawet lekko bo jak na dłoni widać, że fabuła oparta na gigantycznych rozmiarach książkowym filarze, to podobnie do Władcy Pierścieni obserwacje społeczno-politycznych akcji z dziejów ludzkości przełożone pod potrzeby powieści science fiction, czyli kosmetyka przede wszystkim plus masa inwencji, polotu – ogólnie kreatywnej zmyślności i zdolności do tworzenia wymyślonych światów. Fajnie fajnie, ale ja wolę stąpać po ziemi i dokładnie, dogłębnie analizować małe kwestie, które rzecz jasna fragmentami obszerniejszych w systemie naczyń połączonych, niż gubić się (bo niestety jakby wyraziście Villeneuve merytorycznej strony nie przekazał), bo ja nie ogarniałem wszystkiego pewność mam i wstydu nie czuję, więc odważnie się przyznaję. Odbieram zatem całościowo Diunę według pomysłu Kanadyjczyka najbardziej prozaicznie jako zjawisko miazga, ale w sensie spektakularnego widowiska za grube pieniądze. Triumf wyobraźni i pomysłowości, który zrobił wrażenie na milionach widzów w podobny sposób jak na mnie. Uważam że świetnie, że fantastycznie, a teraz żądam w końcu od Wielkiego Reżysera dzieła na poziomie serducha emocjonującego, a nie jedynie potęga produkcyjną ekscytującego - chcę powrotu do klimatu Pogorzeliska, ale może być i Sicario, Wroga też, bądź Nowego początku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj