czwartek, 11 marca 2021

Mighty Aphrodite / Jej wysokość Afrodyta (1995) - Woody Allen

 

Każdy w zasadzie film Allena, to bardziej rozbudowana nowela niż pełnowymiarowa fabularna produkcja. Raz bo czas (90 minut z hakiem lub czasem nawet mniej), dwa (właściwe) bo historie przez niego pisane, to oczywiście błyskotliwe, jednak dość luźno, a nawet chaotycznie kręcone opowiastki. To jest jego styl, który mimo, że Allen gustuje przecież w dziełach kompletnych Bergmana i literackich wzorach Tennesseego Williamsa, to sam w pewnym sensie idzie ścieżką przeczącą swoim wzorom. Miewał oczywiście próby śmiertelnie poważnie dramatyczne, ale jak sam twierdzi były to rzeczy nie do końca właściwie przez widza zrozumiałe i w żadnym stopniu dorównujące dziełom wybitnym. Albo jest tak skromny, albo ja mu wierzę bo jest przekonujący. :) Faktem jednak niezaprzeczalnym jest to, iż Allen najlepiej wypada wtedy, gdy poczucie humoru w jego filmach rządzi, a lawinowo narastające skomplikowanie sytuacji problematycznych przybiera formy groteskowej obsesji. Jej wysokość Afrodyta może nie jest numerem jeden w jego filmografii, ale jest doskonałym przykładem tego co powyżej próbuje w miarę możliwości jasno wyłuszczyć. Historia adopcyjnego rodzica znajdującego biologiczną matkę swojego przysposobionego syna, która oto (zaskoczenie ;)) okazuje się osobliwym skrzyżowaniem irytującej powierzchowności z mega atrakcyjną fizycznością i osobowością z ukrytym potencjałem, jest doskonałym przykładem pomysłu z głębią i z fantastycznym poczuciem humoru sprzedaną. Nawiązując ze swadą do antycznego teatru, greckiej tragedii fenomenalnie rozpracowuje Allen pojęcie konsekwencji świadomych decyzji. Robi to zwyczajnie fajnie. :)

P.S. „Zrozumieć ścieżki serca - życie jest ironią”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj