Kiedy jakiś czas temu, gdy o potencjale Nomadland naturalnie było cicho ja już przeczuwałem, iż o osobie Chloé Zhao w najbliższym czasie może być głośno. Obejrzany wówczas The Rider wyraźnie dawał do zrozumienia, że przy sprzyjających wiatrach jej talent rozkwitnie, tudzież złapie nawet mainstreamowy wiatr w żagle, a jej filmy staną się pretendentami do najbardziej zacnych branżowych nagród. Nie trzeba było długo czekać aby się przekonać jak domniemania ciałem się stają. Właśnie od co najmniej miesiąca bardzo głośno jest o jej nowym filmie, a ja w tym momencie jestem po seansie Nomadland i jak się okazało obejrzałem cudnie ascetyczną w formie, poetycko-nostalgiczną balladę, która rzecz jasna w kwestii użytych środków wyrazu w kilku kluczowych względach wyraźnie nawiązuje do jej poprzedniego filmu. Miałem więc ogromną przyjemność zapoznać się z filmem zupełnie dalekim od wyobrażeń kina nagrodami obsypywanego, a jednak na tyle mocno zapamiętywalny i tak bardzo ludzki w swoim wymiarze emocjonalnym, iż nie budzi mojego sprzeciwu absolutnie fakt, że został już szczodrze doceniony. Obraz bowiem z pogranicza surowego dokumentu i życiowej fabuły, z urzekająco naturalistycznymi kreacjami zasługuje na wyróżnienie w zalewie wszelkiej kinowej nadprodukcji sprofilowanej z premedytacją pod zysk lub właśnie festiwalowe laury. W tym kontekście kino tak skromne i tak samo z siebie widzowi się nie narzucające, to niezwykle miła odmiana. Wartość jego przede wszystkim duchowo ludzką, wreszcie prostą sugestywnie społeczną publicystyką stoi i bez cienia fałszu poruszająco hipnotyzuje. Jedynie może doskwiera brak energetyzujących emocji - w sensie ich podkręcania w punktach kulminacyjnych, przez co narracja jest dość jednowymiarowo płaska i tym samym może być dla widza bardziej przypadkowego zwyczajnie nużąca. Opowieść oto płynie i dzieje się w niej tyle ile widz z fundamentalnych prawd jest w stanie bez prowadzenia za rączkę wyczytać. Bez jakichkolwiek stylistycznych czy gatunkowych sztuczek - tylko człowiek i konteksty. Piękną melancholijną podróż z cudownymi tematami muzycznym Ludovica Einaudiego w tle właśnie wchłonąłem. Czuję się ubogacony, czuję się spokojny, czuję się bezpieczny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz