poniedziałek, 8 marca 2021

Minari (2020) - Lee Isaac Chung

 

Koreańscy emigranci w Ameryce Ronalda Reagana. W latach osiemdziesiątych osadnictwo, kiedy też pamięć wojny koreańskiej była względnie świeża, a rozwój gospodarczy kwitł wraz z konserwatywnym spostrzeganiem rzeczywistości w bogobojnych społecznościach nie tylko południa. Gdzieś na jankeskiej prowincji trójpokoleniowa rodzina Yi z marzeniem spełnienia swojego małego amerykańskiego snu zakotwiczyła. Dzieląc obowiązki codzienne pomiędzy pracę w wylęgarni kurcząt, uprawianiu roli i wychowaniu dzieci, realizują plan, którego sukces zależy nie tylko od ich wysiłku ale też od w tym konkretnym miejscu odosobnienia farta, aklimatyzacji i współistnienia z sąsiadami. Asymilacja mimo że już w ich przypadku podbudowana wieloletnim życiem w Ameryce, to wciąż trudna sztuka przystosowania się do nowych kulturowych właściwości, a w dodatku bezwzględna ekonomia jak wszędzie nie zna słowa wybacz. W sumie zakładałem że w tej kronice prostego życia wydarzy się jak to w filmie o charakterystyce dramatycznej coś potwornie tragicznego, a okazało się że prócz całkiem zabawnych, z drugiej strony nieco uciążliwych małych komplikacji i przykrych wypadków losowych, to życie płynęło względnie równym nurtem i czyniło mimo przeciwności rodzinę Yi szczęśliwą. Stąd opowieść sygnowana nazwiskiem Lee Isaaca Chunga (przepraszam, nie znam) jest bez wstrząsających emocji obyczajową balladą, stawiająca na przekaz prosty i jednocześnie ciepły. To film mało atrakcyjny z powszechnie przyjętej perspektywy rozrywkowej, fascynujący jednak jako chwytająca za serce liryczna przypowieść o więzach i relacjach rodzinnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj