Mega apetyt na ten krążek już od ponad roku miałem - od kiedy pierwsze nowe dźwięki w necie Kanadyjczycy promować zaczęli, a nie było wówczas tak pewne na jakim finalnie formacie ostatecznie się znajdą. Podejrzenie było tym bardziej wydatne z każdym tygodniem braku konkretnych informacji, że zbyt szybko wyczekiwany longplay się nie pojawi. Szczególnie gdy kapitalne single w oderwaniu od zapowiedzi płyty w sieci krążyły, a zjawiskowo ascetyczny czteroutworowy gig Live on Display sugerował li tylko jakieś mini lub co jeszcze gorsze minimalistyczną epkę. Trzymałem jednak przez czas cały kciuki by kontynuacja pełnowymiarowego debiutu z roku 2018-ego także w formule pełnego albumu zaistniała i ta wiara doczekała się koniec końców wiadomość o dacie premiery i zawartości Hidden Gems. Proszę mi uwierzyć że w momencie pierwszego odsłuchu dwójki podniecenie moje było gigantyczne, innymi słowy z intensywnymi wypiekami na twarzy przystępowałem do niego. :) Toż to sytuacja z tych najbardziej emocjonalnych, kiedy moi najwięksi faworyci premierowy album na rynek wprowadzali, co oznacza że The Blue Stones w zaledwie trzy lata stali się dla mnie numerem jeden nie tylko pośród popularnych ostatnio wielce duetów rockowych, ale wręcz bez podziału gatunkowego ulubieńcami z absolutnej topki. Miałem tu (pochwalę się) nosa, a Tarek i Justin mają ogromny talent do pisania fenomenalnych numerów, w których z powodzeniem łączą niebanalną przebojowość z rockową dynamiką i wielką wyobraźnią aranżerską. W dodatku pasja z jaką odgrywają swoje autorskie kompozycje oraz możliwości techniczne naturalnie ekspresyjnego i zmysłowego głosu wokalisty potrafią przekuć możliwości w nieprawdopodobnie skuteczną porcję fantastycznie oddziałującej na mnie nuty. Jestem dzisiaj niebywale szczęśliwy że ich muzykę poznałem i chociaż zauroczony debiutem nie okazałem wówczas w treści recki aż takiego entuzjazmu na jaki Black Holes zasługiwał, to dzisiaj mam nadzieję że oddałem im powyżej z nawiązką to co im się już od startu należało. Kocham tę nutę, każdą sekundę, każdą minutę i tylko dawkuje sobie nieco oszczędnie płynącą z niej gigantyczną przyjemność, by mi się nie przelało, bo to mimo że genialna, to jednak względnie nieskomplikowana muzyka. A taka przecież wpada w ucho i jeśli się przesadzi z osłuchaniem może spowodować odczucie przedawkowania. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz