Cóż za ekscytujące
kinowe przeżycie. Przeżycie będące sporym zaskoczeniem, mimo że he he "koneserski" nos węszył coś ciekawego, a sprawdzona wcześniej wyłącznie jedna istotna opinia wyrażała
znaczne uznanie. Biorąc pod rozwagę powyższe, to jednak aż takiej petardy się
nie spodziewałem. Siłę tej produkcji stanowi świetny scenariusz, kapitalnie rozpisujący
ciekawą i żywą pod względem tematu i dynamiki historię. Opowieść którą napędzają
prócz samej atrakcyjnej fabuły także fenomenalne kreacje aktorskie i skupione
na genialnej mimice twarzy sugestywne ujęcia. To pod względem wykorzystania
potencjału drobnych gestów w obrębie ruchu mięśni twarzy majstersztyk,
dodatkowo sprytnie i płynnie wykorzystujący do wywoływania zaabsorbowania wielogatunkowe klisze - od klasycznych thrillerowych inklinacji, przez czarną komedię po kąśliwą satyrę o społecznych konsekwencjach bezwzględnej pogoni za pieniądzem. Nowoczesne kino więc na tapecie - kino w którym
na wszelkie zmysły zaangażowane w odbiór sztuki filmowej oddziałują
spójne bodźce mające na celu całkowicie zagospodarować zdobytą od startu
koncentrację widza. Udaje się to w stu procentach, bo pojedynek kutych na
cztery kopyta socjopatycznych bohaterów robi fantastyczna robotę. W formule jednocześnie
zarówno poważnej jak i nieco groteskowej - przez cały seans co ważne harmonijnie przenikającej
się nawzajem. W pomysłowej konfiguracji produkującej konsekwentnie rosnące napięcie, bowiem zwroty akcji permanentnie na ten
efekt pracują.
P.S. Dodam jeszcze jedną uwagę. Mianowicie to co I Care a Lot wyróżnia, to sytuacja w której na początku projekcji bohaterki nie znosisz, a na finał w walce jej kibicujesz, by ostatecznie znów nią gardzić. Zaiste przebiegłe pomysłodawcy sobie to wymyślili i chwała im za to że do zagrania głównej roli wybrali Rosamund Pike.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz