Ten malarską manierą prowadzony film, to w pierwszej kolejności właśnie zdjęcia, scenografia i lokacje. Ujęcia wypieszczone, które pomagają tkać subtelnie senną i zarazem zmysłowo pobudzaną opowieść o uwolnieniu od żałoby i cierpienia - w samotności dzięki fascynacji i bliskości z drugą osobą. To pełna zadumy historia związku, który nie mógł być zaakceptowany i namiętności o której nikt nie mógł się dowiedzieć. To też swoisty dziennik zachodzących przemian i codziennych rytuałów, z naturalnymi dla czasu i okoliczności dialogami oraz ze wstrzemięźliwym ale pulsującym w środku od emocji aktorstwem zaledwie czwórki arcyciekawych bohaterów. Wspólnota bólu buduje więź, potrzeba wzajemnego ciepła i zrozumienia intensyfikuje ją i utwardza czyniąc tym dla czego warto żyć. Jednak żal tkwi głęboko i wtłacza gorycz w serca, a krótki czas zapomnienia przeistacza się jednak w długie monotonne dni udręki. Mona Fastvold przygotowała ciężki i bolesny dramat, przytłaczający tematem oraz muzyką tajemniczą i przerażającą w momentach gdy na dysonasowych akordach opiera swoje sugestywne oddziaływanie. Jeden z najbardziej smutnych, przygnębiających filmów jakie ostatnio widziałem. On boli, ale na swój sposób pięknie ból zadaje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz