Debiut reżyserski Davida Ayera, który to jak dzisiaj widać, w dość krótkim czasie stał się cenionym fachowcem od mocnego kina akcji i równie szybko z całkiem ambitnego admiratora gatunku przedzierzgnął się w spieniężającego sukces, wciąż z wysokiej półki, ale jednak pozbawionego chyba pierwotnej mocy twórcę kina mainstreamowego. Od czasu znakomitej wojennej Furii nie miałem okazji sprawdzić jak sobie od strony praktycznej radzi, ale oceny kinowych maniaków i profesjonalnej krytyki już nie są w przypadku ostatnich produkcji aż tak wysokie jak to niegdyś przy okazji Street Kings, End of Watch, wspomnianej The Fury i właśnie Harsh Times bywało. Przypomnę też iż David Ayer swego czasu owocnie jako ceniony scenarzysta współpracował z reżyserami pierwszoligowymi i jak w tym miejscu teraz ochoczo donoszę po raz pierwszy właśnie za sprawą realizacji własnego scenariusza na ekranie pojawił się jako reżyser przy okazji produkcji z zawsze przyciągającym uwagę Christianem Bale’m. Bardzo udany debiut wówczas Ayer nakręcił i dalej przez lat kilka też wyśmienite tytuły swoim nazwiskiem z dumą sygnował. Z tym że niestety (nie oszukujmy się) ostatnio chyba poszedł w popelinę, bowiem oceny dość przeciętne kłamać nie mogą, stąd niezbyt rychliwy jestem z ich w maksymalnie subiektywnym sprawdzeniem. Jednak tu i teraz słowo odnośnie Ciężkich czasów trzeba obowiązkowo wtrącić, by tekst nie był wyłącznie retrospekcyjną archiwizacją ogólnych myśli o wszystkim i konkretnych o niczym. :) Zatem po pierwsze gdyby nie sam Bale w jak zwykle znakomitej roli, to pewnie efekt nie byłby aż tak dobry. Po drugie, gdyby nie surowa prezentacja, idealnie wpisująca się w konwencje męskiego kina, to byłbym znacznie bardziej surowy w ocenach. Po trzecie, gdyby nie poprawna drugoplanowa rola zachwycająco atrakcyjnej Evy Longorii i kilku innych kobiecych kreacji z tła, to od strony estetycznej nie byłoby na czym oka zawiesić. I po czwarte, gdyby nie moja osobista słabość do kina w którym opowiada się o prawdziwych postaciach z krwi i kości, bez zbędnego przypudrowywania fundamentalnych okoliczności, to mojej przychylności Ciężkie czasy by nie zaskarbiły. Bo to po prawdzie bardzo udany debiut z wieloma walorami, lecz nie pozbawiony też słabości i nierówności - pojedynczych mielizn, drobnego efekciarstwa i przemaglowanych banałów. Poza tym ja chyba jestem po prostu stylu Ayera fanem! :) Nie omieszkam więc przekonać się w praktyce kiedy będzie okazja, czy to co o najnowszych jego pracach piszą to czysta prawda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz