Stało się to, co siłą ewolucji wkręcenia musiało się stać, bo może nie mogło stać się to natychmiast, gdy pierwsze numery z nowszych płyt zdobyły moją atencję na dłużej, a wynikiem czego było przesunięcie ATW do kategorii "MOI NAJULUBIEŃSI WYKONAWCY". Stało się wprost pisząc, iż dzisiaj także Sleeping Through the War kręci się u mnie równie często, a nawet obecnie częściej niż te albumy, które zapoczątkowały moją fascynację. Przełomem w przypadku krążka z 2017-ego roku okazały się dwa bardzo od siebie różne kawałki, a nimi z jednej strony przepiękny melodyjnie i hipnotyzujący klimatem Am I Going Up? i jak na styl ATW bardzo przypominający charakterem użytych motywów QotSA Alabaster. Nie są to jednak jedynie mnie porywające nuty z czwartego longa pochodzących z Nashville progresywno-psychodelicznych blues-rockersów, bo 47 minut zamknięte w ośmiu kompozycjach w całości owładnęły mną, a wyróżnienie w tych okolicznościach dwóch powyższych, to tylko z powodu ich sprężynującego charakteru. Każdy z pozostałych sześciu posiada swój unikalny indywidualny urok, choć wszystkie one mogą być bez trudności wpisane po hashtag bluesowej neo-psychodelii i tak szczegółowo rozkmnijając Bulls wpierw kołysze, by w drugiej fazie rozwijać transowy motyw z kosmicznymi wręcz dźwiękami, Don't Bring Me Coffee chłoszcze mocną perkusja i solidnym riffem, Bruce Lee zaś jest dynamiczny i jak na standardy ATW pędzi żywo na podkładzie z ciekawego klawisza i chórków, by po swoim wyciszeniu przejść gładko w 3-5-7, czyli miarowo rozwijającą się quasi balladę, a album zamykają całkiem radosny muzycznie Cowboy Kirk i prawie 10-minutowy leniwie epicki blues zatytułowany Internet. Mega materiał, na pewno nie zapomnę go nigdy i pamiętać będę co naturalne powracając systematycznie do niego, a za chwilę zapewne wbijając w dźwięki z jeszcze wcześniejszych płyt Amerykanów, wkrótce napiszę podobne laurki o nich także. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz