Jakbym znacznie częściej niż dotychczas kinem azjatyckim się nie i interesował i ku mojemu dużemu zaskoczeniu w produkcje z egotycznego wschodu się zagłębiał, to i tak nie nazwę siebie wielkim fanem filmów takiego geograficznego pochodzenia. Bez względu na fakt, że to co ostatnimi czasy stamtąd obejrzałem, to kino wysokich lub wręcz bardzo wysokich lotów, lecz zapewne nieprzypadkowo, na to co najlepsze trafiam, bo oglądam może nadal mało, a to co wpada w moje ręce, starannie selekcjonuje przed praktycznym sprawdzeniem. Szanuję je jednak i to bez uprzejmej kurtuazji podkreślam, bo szacunek twórcom ambitnego kina azjatyckiego się praktycznie należy i tylko pytanie związane z obserwowaną fiksacją wielu kinomaniaków mam, czy ogólny wzrost jego popularności, jego jakości w przyszłości nie zaszkodzi? Pytanie zadaję, bowiem mam oczywiście obawy, tak jak w przypadku boomu na serialowy trend, że im więcej tym słabiej, a na pewno tym mniej starannie i sito więcej badziewia przepuszcza. Tak pragmatyczni badacze trendów mówią, a ja ich wnioski na swój maksymalnie subiektywny sposób odczytuję, bo tak jak niegdyś serialami się nie podniecałem, tak i dziś trzymam się od wysokiej intensywności hajpu z daleka. Nie przez rzecz jasna poczucie wyjątkowości, bądź wyjątkowej na mody odporności, czy ekstremalnie pogardę dla masowych "telewizyjnych" realizacji, bo serial dziś i serial wczoraj, to zupełnie różna technicznie i jakościowo bajka, ani nawet przez uparte przywiązanie do powziętego postanowienia, ale z powodów prozaicznych, iż serial to czasopochłaniacz potworny, równy niemal zafiksowaniu na grach z konsoli, a przecież czas nie z gumy i jest masa bardziej rozwijających zajęć. Wracając jednak do właściwego tematu i w temacie, to tak Służącej w reżyserii odpowiedzialnego za Podejrzaną nie widziałem, a także i oryginał Oldboya też sobie odpuściłem, po tym co zobaczyłem w wydaniu Spike’a Lee, więc nic na czym najmocniej wylansowano nazwisko Park Chan-wook nie jest mi znane i dzięki temu na świeżo spostrzegam jak myślę Podejrzaną. Bardzo specyficzne to kino, w którym forma jest równie ważna jak treść i wydaje się, że idealnie one ze sobą współistnieją, choć obie nie zawsze mogą w widzu wzbudzać sympatię natychmiast, bo przyznaje, iż narracja u Koreańczyka, to taki rodzaj telegraficznego sprawozdania w rodzaju, komunikat stop - komunikat stop, a wizualna strona stanowi także konkretne, ale i mocno stylizowane nowoczesnością fotograficzne ujęcia. Innymi słowy, treść i obraz wyzute z typowych chyba dla statystycznego Europejczyka emocji i bardzo tym sposobem powściągliwe, więc zapewne charakterystyczne dla mentalności azjatyckiej i niełatwe tym samym do przyswojenia. Trzeba się przyzwyczajać, ale nie powiem żeby mnie taki charakter opowiadania historii nie intrygował, dlatego obejrzałem z zaciekawieniem, mimo iż w przyspawanym wciąż poczuciu dystansu. Nie wiem, nie mam stąd pewności czy chwalić czy krytykować, bo jest to też jednocześnie rodzaj zabawy bardzo już uważam spraną hitchcockowską konwencją, choć przez pryzmat współczesnych możliwości realizacyjnych. Udany niewątpliwie, jeśli wziąć pod uwagę wyczucie stosowanej metody i ciekawy przez wzgląd na zastosowane narzędzia, lecz czy chciałbym aby sposób realizacji dzisiejszego kina przybrał taki kierunek, by kręcić filmy kryminalne z kluczowym dla intrygi wątkiem melodramatycznym, w zarazem zimnym, wykorzystującym estetykę noir i momentami nazbyt wzdychającym, niemalże bliskim operze mydlanej wydaniu, to chyba nie. Dlatego jako ciekawostka stylistyczna tak i jako wypielęgnowane dzieło sztuki współczesnej też. Natomiast jako kierunek w rozwoju i rodzaj standardu na przyszłość, to zdecydowanie nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz