sobota, 20 maja 2023

Carcass - Swansong (1996)

 

Wypowiem się w temacie Swansong i wypowiem się z pozycji typa, który carcassowe granie poznał już po tym jak carcassowe granie poniekąd przestało być carcassowym graniem, gdyż po fazie właściwej, kiedy carcassowe granie było graniem gore-grindowym. Sprawa też nie jest tak w stu procentach klarowna, bowiem jak na moje mało totalną ekstremą spaczone ucho i mocno ograniczone doświadczeniem sprawdzania Reek of Putrefaction i Symphonies of Sickness, to chyba tylko te dwa krążki Brytoli można nazwać esencjonalnymi, bo już Necroticism - Descanting the Insalubrious płynął mocno na fali ewolucyjnej, która prawdę mówiąc ograniczyła się do zwiększenia strukturalnej przejrzystości i jeśli mogę riffowanie brutalne nazwać melodyjnym, to właśnie melodii wyeksponowania. Może się mylę, a może jednak nie, bo sieczkę od nie sieczki odróżnić myślę potrafię, a tej na trójce nie było już zbyt wiele. Także (ten tego) najbardziej dojrzały Heartwork, poprzedzający bohatera mojej dzisiejszej samego z sobą dyskusji, poszedł o kolejny krok do przodu, a jak miałby naturalnie wyglądać jego następca, to uważam iż praktycznie i teoretycznie w jednym właśnie zawartość Swansong pokazuje. Stąd nie trybie tej całej płaczliwej krytyki jego samego, bowiem gdyby nie otoczka związana z kontekstem jego powstawania o której wszyscy fani wiedzą, a wszyscy recenzenci piszą, to uważam iż zostałby nie tylko lepiej przyjęty, ale i wręcz najzwyczajniej przez scenę zaakceptowany. Rola niebagatelna tutaj też tego, co stało się z zespołem po nieudanym flircie z majorsem oraz zapewne smrodów powstałych w łonie grupy, kiedy oczekiwania mocno rozminęły się z realiami. Jak się potężną pracę wkłada i na coś liczy, a nawet w ułamku tego nie dostaje, to się poszukuje winnych, a że zazwyczaj nie w sobie tylko w kimś kto akurat stoi najbliżej i zdaje się że może nie odda tak, jak oddałby ktoś kto mniej zażyłością związany, to się rodzi konflikt między jeszcze do niedawna przyjaciółmi, a owoc niedawnej współpracy zaczyna najpierw krytykować, by w końcu go znienawidzić i mówiąc o nim źle automatycznie fanom taką narrację sprzedać. A ja sobie nie dam wmówić, że Swansong jest do dupy, nawet jeśli mógłby być nieco bardziej skomplikowany aranżacyjnie, a przez to na dłuższą metę inspirująco słuchalny. Lecz czy uproszczenie nie było celem samym w sobie, by dotrzeć do szerszej grupy odbiorców, a że przy okazji kompletnie zagubiono pierwiastek intrygujący na rzecz przyswajalności od pierwszej nutki i tym samym stracono wcześniejszych admiratorów na rzecz bliżej nieokreślonych przyszłych, którzy okazali się li tylko wymysłem wyobraźni, to już insza inszość, niekoniecznie mniej istotna od powyżej sformułowanej, bo też proszę mi powiedzieć dlaczego Swansong przepadł z kretesem, a taki z półki ekstraligi Wolverine Blues zyskał status kultowy, czy zupełnie niezrozumiale dla mnie popularny Gorefest nie przyjmował na klatę porównywalnej krytyki, grając w połowie najtisów w podobnej do Swansong lidze, a jednak nieporównywalnie mniej ekscytująco. To powyżej to jest moje maksymalnie subiektywne spekulowanie i teraz słucham narracji odmiennej. Pomysły?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj