poniedziałek, 22 maja 2023

Tár (2022) - Todd Field

 

Trwa bez 20 minut potężne 3 godziny i faktycznie, tym co ma się zdarzyć, a nie zdarza się długo i napięciem związanym z oczekiwaniem intryguje od początku, ale naprawdę zaciekawia dopiero ostatnia godzina, więc może to być zarzut, że cały zagospodarowany czas nie jest wykorzystany, by nie tylko mieszać widzowi we łbie, ale wprost go ekscytować. Tylko że bez tego rozwleczonego wstępu, nie byłoby późniejszego efektu, bo w pełni ten czas startowy zostaje spożytkowany na zbudowanie koniecznego klimatu i rozpoznanie tytułowej postaci oraz szerokich kontekstów z nią związanych. Spodziewałem się kina wymagającego i kina bardziej europejskiego niż amerykańskiego, bo głuchy na opinie być nie mogłem, a do tego napisy początkowe jasno dawały do zrozumienia, iż forma będzie tu odgrywała niepoślednią rolę. Dostałem właściwie kino takie w stu procentach jak powyżej - intrygę jakby według stylu Polańskiego, spotykającą narrację podług zasad Haneke’go, a klimat to taki po równo pół jednego i pół drugiego. Psychologiczne złoto, złoto też przez pryzmat błyskotliwości wiwisekcji środowiska - języka, postaw i zależności mentalności od uznania i poczucia osobistej wartości. Fascynujący obraz o snobizmie intelektualnym i artystycznym, przy okazji też wykład o istocie muzyki, będący jeszcze dodatkowo kopalnią cytatów, wśród których ten o zachwycie nad małymi różnicami, prowadzącym do nudnej zgodności uważam za najbardziej życiowy. Obraz z minimalistycznymi ujęciami, jakby paradoksalnie w bombastycznym klimacie, przy jednoczesnym udziale ekranowego chłodu, a może to jednak tylko przegadany pseudointelektualny bełkot w elitarnej oprawie? Popisywanie się właśnie elitaryzmem i tego typu wypełnianie przestrzeni ambitną, a jednak watą dla widza dojrzałego, świadomego, ale jak się okazuję naiwnego, bądź łasego na utożsamianie się ze sztuką tzw. wysokich lotów? Może z przeciwnej strony, gdyby w sukurs pracy wizualnej nie poszła wielowątkowa i wielowarstwowa treść i aktorstwo znakomite, to niekoniecznie można by było ambicje Todda Fielda przełożyć na doskonały warsztatowo efekt finalny i nie mógłbym napisać, że szkoda, iż tak dobry twórca tak rzadko w reżyserii się prezentuje, bo od czasu Małych Dzieci (2006) nakręcił jedynie film jeden i taki, który przeszedł (nie wiem czy słusznie, bo nie oglądałem - bowiem nie wiedziałem) bez echa. Podsumowując i w tym podsumowaniu nie odpowiadając jednoznacznie na pytanie czy się w stu procentach wszystko tutaj udało, lecz w jednym zdaniu oddając istotę subiektywnego poczucia z czym miałem do czynienia i z czym po seansie zostałem sugestywnym otwartym finałem porzucony napiszę, iż dopracowany niczym najlepszej jakości wymagająca osłuchania partytura, ale czy wzbudził żywsze emocje i wybudził z grubo ponad dwugodzinnego stuporu, to trochę tak i trochę nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj