piątek, 26 maja 2023

The Black Angels - Phosphene Dream (2010)

 

Phosphene Dream muzycznie wydaje się najbardziej hipisowskim pośród albumów TBA, które przede wszystkim wszystkim emanują skupioną psychodeliczną aurą, a sam zespół stylistycznie jest powszechnie katalogowany jako neo-psychodeliczno rockowy. W sumie też każdy krążek sygnowany nazwą TBA posiada całkiem odrębny, a zarazem spójny wewnętrznie charakter i nie trudno "kumatym" zauważyć, kto tu akurat gra. Ostatnio najmocniej odczuwalny był vibe The Velvet Underground, wcześniej o krążek, może bardziej dwa natomiast z wielkich sprzed lat dominował The Doors - rzecz jasna nie wyłącznie, jest to na potrzeby wstępu uogólnienie, jednak nie (jakbym sobie życzył) tematu spłaszczenie. Co do ich trzeciej płyty, teraz tutaj przede wszystkim omawianej, roztacza ona najsilniej beatlesowską poświatę (a może to zmyłka przedostatniego indeksu? :)), poza tym jak informują mnie źródła tematycznie "ogarnięte", Phosphene Dream to w zasadzie więcej niż li tylko kosmetyczna zmiana formuły w stosunku do początkowej fazy działalności Teksańczyków, bo płyta ukierunkowana została na piosenkowość, a ja dodatkowo uważam, iż to skompresowanie formuły, to nie tylko chwytliwe i zapadające w pamięć kawałki, ale też kawałki bardziej soczyście różnorodne. Znając jednak TBA głównie z perspektywy ostatnich trzech studyjnych materiałów, odbieram PD jako naturalny zaczyn ewolucji jaka zaprowadziła ekipę z Austin, poprzez Indigo Meadow i Death Song do miejsca i pozycji ugruntowanych przez Wilderness Mirrors. To co jest najpiękniejsze w tej muzycznej drodze, to nieskrepowane korzystanie z inspiracji klasykami, ale korzystanie cholernie świadome, które nie podkopuje przygotowanego na startowych krążkach fundamentu, a tylko fantastycznie nadbudowuje na nim kolejne gatunkowo bliźniacze, jednako ciekawe formy. Mnie to kręci, bo jest "jakieś" i nie tonie też w monotonnie jałowych psychodelicznych dronach, pozostając transowo-hipnotyzujące i na swój sposób (hmmm... jakby to określić) wirujące sympatycznie dla uszu. Jest barwne i zwięzłe zarazem oraz po wybrzmieniu ostatniego numeru, ponownie skutecznie zaprasza do odsłuchu. Póki co, dla mnie tutaj zaczyna się bardzo dobry, bo perspektywicznie się rozwijający i odrębny (na możliwości sceny oryginalny) zespół - lecz nie wiem, czy po zagłębieniu się kiedyś w przyszłości w Passover i Directions to See a Ghost, nie skoryguje swojego dzisiejszego zdania. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj