wtorek, 30 maja 2023

Sisu (2022) - Jalmari Helander

 

Obejrzałem ostatnimi czasy sporo dobrego kina wojennego i to o znacznej rozpiętości stylistycznej, bo począwszy od kina pragmatycznie edukacyjnego z mądrym poczuciem humoru zdystansowanego, lecz na poważnie głęboko poruszającego jak (wciąż mój faworyt) Jojo Rabbit, po tytuły mocno, ale bardziej standardowo traktujące tematykę, przez na przykład potwornie bolesną adaptację Malowanego ptaka czy nie dalej niż dwa dni temu wzruszającego Filipa i nieco już wcześniej sprawdzonego wyśmienitego Kapitana, który zaś trzymając się zasadniczo kanonu, jednak był kinem niezwykle mocarnym, a przez to zapadającym w pamięć. Jednakże czegoś podobnego do Sisu to nie doświadczyłem od x do większej potęgi czasu, a dokładnie prawdopodobnie (poniekąd podkreślam) od filmu o holokauście Quentina T. i tylko ktoś wpatrzony między innymi w Tarantino mógł nakręcić rzecz tak gigantycznie przegiętą, a zarazem mimo że scenariuszowo niewiarygodną, to bez wzbudzania pretensji o robienie z widza kompletnego błazna. :) Zakładam zatem z maksymalną pewnością, że Jalmari Helander zna doskonale twórczość wspomnianego i dzieli z nim (tu brak stu procentowej pewności) podobny rodzaj poczucia humoru, a na pewno (tu pewność) wrażliwości emocjonalno-estetyczną. Trup się bowiem u Helandera podobnie ścieli gęsto i członki fruwają, ale żeby był tu moment oddechu na uśmiech ironiczny, to oprócz naturalnego w stylistyce powiązanej ze slasherem, a może wprost spaghetti westernem puszczenia oczka do widza, to jednak ubawu w proporcjach tarantinowskich brak. Z drugiej mańki może jednak bliżej Aatami Korpi do Mad Maxa, bowiem to ten bliźniaczy rodzaj bohaterstwa, bo te lokacje prawie postapokaliptyczne i sprzęt mechaniczny w podobnej roli jak w serii George’a Millera, a może jednak twardy jak przech*** Korpi przypomina Rambo, bo samego siebie bez znieczulenia cerowanie tak mi się pospolicie kojarzy. Tak czy inaczej Sisu to typowa i przyznaję, iż bardzo przyjemna dla oka rozwałka nazistowskich bydlaków. Rozjebka też z jakimiś podtekstami i z filozofią jakąś, bo jedno krwawa makabra, dwa natomiast przesłanie, że nie chodzi o to by być najsilniejszym, tylko o to by nigdy się nie poddać. Po seansie głównie jednak w pamięci oprócz wybuchów i strzaskanych gnatów pozostaje tło dźwiękowe nadające mrocznego tonu oraz ważnego dla utrzymania zainteresowania widza napięcia, ponadto zdjęcia czyniące wizualną ucztę dla moich oczu oraz skazany na sczeznięcie naziol z żelazną lufą czołgu między udami. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj