środa, 24 maja 2023

The Whale / Wieloryb (2022) - Darren Aronofsky

 

Nowy film Darrena Aronofsky’ego to nadal wydarzenie, a nawet tym bardziej wielkie wydarzenie, gdy ostatnie podejścia wzbudzały kontrowersje i wywoływały przede wszystkim niekoniecznie zasługujące na wysoką ocenę wrażenia. Po kompletnie niepotrzebnej (moje zdanie) inscenizacji biblijnego Potopu, nakręcił ekstremalnie pokręconą, jednakże posiadającą walor intrygujący (również to moje subiektywne zdanie) Mother!, to teraz wszem i wobec środowisko krytyków informowało, że pogubiony nieco mistrz nareszcie wraca na właściwe dla siebie tory jakościowe oraz co dla mnie bardzo ważne, do kameralnej formuły z intymnym kadrem, w czym myślę że się niemal każdy zgodzi, zawsze był doskonały. Od razu donoszę, iż podobała mi się bardzo ta historia, w sensie sposobu w jaki ją napisano (brawa dla autora sztuki stanowiącej fundament adaptacji) i tego co w niej zawarto w sensie idei, na poziomie światopoglądowym (brawa kolejne). Można mieć być może pretensje, że przeszarżowana w swoim mesjanizmie, że też merytorycznie jest względnie schematyczna i że obraca się częściowo wokół problematyki wielokrotnie wykorzystywanej w przejaskrawiony sposób i przede wszystkim to zestawienie żarliwej religijności z kwestią nietolerancji dla innej niż dominująca orientacji seksualnej, to taki banał, lecz Aronofsky posługując się historią "szlachetnie hollywoodzką" i u fundamentu przecież uciekającą od nowoczesnego efekciarstwa, bowiem skupioną li tylko na realizmie, ukazuje po prostu historię w zasadzie prostą, stąd pod względem autentyczności niezwykle życiową i zdolną do wywoływania prawdziwie ludzkich poruszeń. To bezpośrednie powiązanie konsekwencji z przyczynami i postawienie w świetle człowieka ekstremalnie dotkniętego przez reperkusje wydarzeń, to zarazem jej tło jak i zaczyn, ale też tych wątków, które między innymi już wcześniej wprowadziły nieodwracalne zmiany w życie bohatera i jego rodziny jest kilka. Przecież za każdym aktem zadawania sobie cierpienia poprzez ucieczkę w umartwianie implikujące odroczone samobójstwo i zanim się odejdzie cichej intymnej walki o wywalczenie odkupienia z powodu przytłaczającego poczucia winy, stoją namiętności lub dramatyczne losowe przyczyny, w istocie w jakiej z olbrzymią intensywnością oddziałują tylko na tych biedaków zaangażowanych w nie emocjonalnie. Ja bym się do takiego stanu nie doprowadził - rzeknie odporny i pogardliwie z wyższością spojrzy na wrażliwca, do momentu kiedy odpornego dramat dopadnie w nieco słabszym okresie i nawet się odporny nie obejrzy, jak będzie poddawany ocenie z pozycji innego przekonanego o własnej sile, bo pamiętajmy że upadla nie tylko potężna otyłość, ale też jeszcze szybciej alkohol i narkotyki. Zatem nawiązując powyżej do jedynie fragmentu konstrukcji i przyciągającej uwagę pozornej esencji scenariusza, spodziewać się miałem prawo historii o gigantycznej nadwadze, a dostałem historię o etiologii chorobowej nadwagi, rozbudowanej na kilku poziomach zaangażowania występujących postaci, czyli dobrze czułem, że reżyser pokroju Aronofsky’ego nie zainteresuje się płytkim czy oklepanym literackim wzorcem i nie wciśnie mi pierwszych lepszych patetycznych banałów, a głęboko spenetruje wewnętrzny świat psychologiczny bohatera, wraz z towarzyszącymi mu osobami współpodmiotami z drugiego planu i je osadzając w kontekście sytuacji Charliego, sprowokuje do wytworzenia całej gęstej sieci zależności, tak wdzięcznej dla przeprowadzonej analizy. To powyżej ona kwintesencja, to rozbudowana humanistyczna treść, a The Whale, to też klimat miejsca w jakim dramat się rozgrywa i oczywiście doskonały Brendan Fraser, który myślę mógł być tak wręczy arcy doskonały, przede wszystkim dzięki reżyserskiemu oddziaływaniu osobowości, wyobraźni i obsesji  Aronofsky'ego. Jednak bez kolejnej kapitalnej roli Hong Chau (pamiętam ją najbardziej z Downsizing), wraz z każdą tu inną wyrazistą kreacją aktorską (wbrew pozorom nie jest to teatr jednego aktora), to by się tak dobrze nie udało. Nie udałoby się stworzyć obrazu przejmująco wzruszającego na poziomie autentyzmu i charyzmy. Obrazu będącego klasycznie poprowadzonym kameralnym dramatem, przeniesionym jakby wprost z desek teatralnych i finalnie obejrzanym w kinie czy zaciszu domowym, bo w takich kategoriach trzeba nowy film Aronofsky'ego odbierać. Tak samo przesłanie i puenta myślę nie oddziaływałyby na mnie tak silnie i być może nie zapamiętałbym tak bardzo pięknych słów płynących z ust "Chrystusa" zamkniętego w czterech ścianach, próbującego odkupić nie tylko własne grzechy, ale uratować też istnienia współzależne od niego. Przepraszam że to co powyżej zabrzmiało poniekąd aż żenująco podniośle, ale spisując własne wrażenia, emocje pozostają ze mną jeszcze długo po seansie, a ja taki stan jakiego właśnie w tej chwili doznaję, najbardziej kocham w kinie i trudno mi się też pogodzić z opiniami, iż jeśli pozwoliłem się w finale doprowadzić do łez wzruszenia, to jestem ofiarą dramatu "zlewozmywakowego". Ja tak skromnie uważam, iż świat potrzebuje takich filmów, by się człowiek na chwilę zatrzymał i być może dzięki niemu oczywistości uświadomił i je w końcu do k**** nędzy praktycznie zrozumiał. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj