przyniósł gdy Diamond Eyes
na świat przyszło. Od momentu tego przez ekipę zza wielkiej wody kupiony
zostałem, jednak do dnia dzisiejszego w starych wydawnictwach magii nie
odnajduje. W takich okolicznościach skupiłem się rzecz jasna na przyszłości
formacji i po tak zniewalających odczuciach w kontaktach z diamentowymi oczyma
na nowy krążek wyczekiwać z niepokojem zacząłem. Obawy na szczęście już
wstępnie rozwiane zostały przez single w necie jakiś czas przed premierą
hulające. Uspokojony zatem trzeźwo na nowe dokonanie patrząc szansę dałem aby
Koi No Yokan okrzepł i weryfikacji wstępnej po kilku miesiącach intensywnej z
nim komunikacji został poddany. Wrażenie to zdecydowanie korzystne dla krążka
oceny, łączy on w sobie bowiem wszystko to co na poprzednim diamencie
zachwycało. Wokalną wyjątkową Chino manierę, pełne energii, kopiące wysokim
stężeniem adrenaliny żywiołowe petardy, melodyjne frazy czy wręcz ambientowe,
leniwie płynące plamy budowane za pomocą nienachalnej elektroniki. Jednak to co
najważniejsze patrząc subiektywnie na całokształt dokonań grupy najbardziej
cieszy, iż od poprzedniego albumu paradoksalnie, wzbogacenie kompozycji o
chwytliwe patenty do jednoczesnego wysmakowanego charakteru muzycznej
zawartości się przyczyniły. Uniknęli dzięki temu sytuacji gdzie doszukuje się
aury kultu dlatego, iż kompozycje niezrozumiały charakter posiadają przez co z
pewnością ambitne i wysokich lotów są. Moreno zauważył prawdopodobnie, że
kierunek który przy poprzedniczce obrali ku dojrzałości ich prowadzi, gdzie
surowa w formie wściekłość w pewnym sensie pokorą zastąpiona została. Przyczyna
tego z pewnością spora w zdarzeniu losowym tkwi, które piętno wyraźne na
zespole odcisnęło - jakkolwiek by to nie zabrzmiało wielki udział w tej
metamorfozie i obecnym kształcie twórczości Deftones Chi Cheng (RIP) posiada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz