piątek, 7 czerwca 2013

Anathema – A Natural Disaster (2004)




Bezwzględnie funkcjonuje reguła mówiąca, iż do odbioru pewnych dźwięków należy dojrzeć, przejść na kolejny poziom ewolucji w sensie wrażliwości, mentalności. Jak inaczej przecież mógłbym wyjaśnić dlaczego A Natural Disaster w momencie premiery nie porwał mnie tak intensywnie swoją zawartością do krainy dźwiękowego spełnienia, nie poniósł mnie za pośrednictwem genialnego Flying do granic percepcji, nie odsłonił tak wyraźnie pokładów dojrzałej wrażliwości. I dziwi mnie, iż w 2004 roku będąc już oddanym niewolnikiem wszystkiego co Liverpoolczycy nagrali po Eternity, nieprzygotowany byłem na tak introwertyczny przejaw ich geniuszu. Zastanawiam się i tylko wcześniej wyrażona wstępna diagnoza ma tu racje bytu, jest w stanie racjonalnie wyjaśnić moje ówczesne przekonanie o znacznie mniejszej wartości A Natural Disaster w stosunku do Alternative 4 czy Judgement. Krążek to zadumany, oszczędny, podany z maestrią godną największych twórców z progresywnej niszy, jednak pozbawiony z wyczuciem pomimo długo rozwijających się motywów grzechu monotonnych dłużyzn czy poczucia pewnego tzw. „przegadania” materiału. Charakterystyczne dla formacji stopniowo rozwijające się tematy budowane są przede wszystkim za pomocą niemal floydowskiej maniery gitarowej, suto okraszanej klawiszowym, najczęściej pianina brzmieniem. Dodatkowym atutem oprócz naturalnego miękkiego wokalu Vincenta jest sporadyczny udział Danny’ego oraz frazy jakie nakłada Lee Douglas – zwiewne otaczające tytułową kompozycję ciepłą aurą. I na koniec nie sposób poświęcić choćby jednego zdania na pean pochwalny ku czci najwyraźniejszego eksperymentu umieszczonego na albumie. Mam tu na myśli kapitalny Closer, który udowadnia w sposób szczególny jakim potencjałem dysponuje grupa. Nie każdy potrafi przecież tak zgrabnie przekształcić niemal groteskowy efekt wokalny w formę porywająca i zniewalającą, która efektownie wprowadza w rozwijający się trans – w wersji koncertowej wręcz oszałamiający! Anathema stworzyła dzieło dla mnie ponadczasowe, którego magia w pełni odkryta została z pewnym opóźnieniem, pokazując jednocześnie dopiero wraz z We’re Here Because We’re Here, iż ścieżka która podążają jest na tyle bogata by nadal inspirować z ogromną siłą!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj