poniedziałek, 3 czerwca 2013

Faith No More - King For a Day - Fool For a Lifetime (1995)




Głęboko w przeszłość zerkam by z wieloletniej już perspektywy na album o epokowym statusie w moim przekonaniu spojrzeć. Ja, sługa uniżony tej zasłużonej załogi jedynie z pozycji kolan, jeżeli w ogóle prawo mam jakiekolwiek zdanie o poniższym krążku wyrazić pragnę stwierdzić, iż szczeniakiem jeszcze będąc pomimo już osiągniętego wówczas dorosłości progu albumu tego nie byłem w stanie ogarnąć. Przyznam także, iż pierwsze w dodatku tym albumem właśnie spotkanie z grupą zaliczyłem co może w pewnym stopniu usprawiedliwiać moje nie przygotowanie do kontaktu z tak zacną sztuką. Jego łamiąca wszelkie bariery konstrukcja, gdzie pełne pasji energetyczne, agresywne, niemalże brutalne kompozycje sąsiadowały z subtelnie bujającymi perełkami gdzieś z pogranicza prawie funku, soulu czy rewiowego niemal zacięcia były nie do przejścia dla pochłoniętego wtedy jeszcze jednowymiarowością buntowniczego metalowo-rockowego stuffu szczeniaka. Fenomen Pattona, który za punkt honoru obrawszy łamanie rockowego gardłowego standardu zapuszczał się od głębokiego, chwytającego za serducha płeć piękną czystego śpiewu poprzez „wycedzane przez zęby” kąśliwe frazy na zwyczajnie darciu paszczy, był jednako nie do przetrawienia. Tak to pojedyncze kawałki w mózgową korę się wpijały jednak aby całościowo wrażenie album robił, mowy wtedy jeszcze nie było. Nie minęło jednak czasu sporo kiedy to olśnienia doznawszy King for a Day, Fool for a Lifetime w moim dźwiękowym podręczniku kultów wszelakich miejsce u szczytu znalazł. Dorósłszy (mam takie wrażenie) do możliwości ogarnięcia fenomenu tego dzieła nagle ten eklektyczny zlepek form kilku nabrał właściwych barw odsłaniając wyobraźnie formacji w pełnej krasie. Wizjonerska to niemalże płyta, dojrzała, bogata w emocje wszelakie – taka co smakowanie jej do największych przyjemności dla mnie od wielu lat należy. I peany wznosić mógłbym nieskończenie, budując kolejne chwalące tych geniuszy zdania jednak ograniczę się już tylko do krótkiego podsumowania. Mianowicie - szczególnie obecnie, paradoksalnie za sprawą rozwoju techniki czy internetu, młodzi muzycy co rusz z ciekawymi pomysłami się pojawiają, rozwidlając ścieżki swoich muzycznych przewodników z przeszłości czy budując nowe formy. Jednak w przekonaniu moim równie uniwersalni, z taką gracją łączący różnorodne konwencje twórcy od czasu Faith No More się nie pojawili. Twierdze to z pełnym przekonaniem zdając sobie sprawę ile fantastycznych dźwiękowych klejnotów od studyjnego zgonu ekipy Pattona w moim prywatnym płytowym sanktuarium się pojawiło. Wielbię i wielbić będę z niegasnącą nadzieją czekając aby studyjnie się odrodzili – tak mi ich kurwa w spisie nowości na najbliższy czas brakuje!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj