Głęboko w przeszłość zerkam by z
wieloletniej już perspektywy na album o epokowym statusie w moim przekonaniu
spojrzeć. Ja, sługa uniżony tej zasłużonej załogi jedynie z pozycji kolan,
jeżeli w ogóle prawo mam jakiekolwiek zdanie o poniższym krążku wyrazić pragnę
stwierdzić, iż szczeniakiem jeszcze będąc pomimo już osiągniętego wówczas
dorosłości progu albumu tego nie byłem w stanie ogarnąć. Przyznam także, iż pierwsze w dodatku tym albumem właśnie
spotkanie z grupą zaliczyłem co może w pewnym stopniu usprawiedliwiać moje nie
przygotowanie do kontaktu z tak zacną sztuką. Jego łamiąca wszelkie bariery
konstrukcja, gdzie pełne pasji energetyczne, agresywne, niemalże brutalne
kompozycje sąsiadowały z subtelnie bujającymi perełkami gdzieś z pogranicza
prawie funku, soulu czy rewiowego niemal zacięcia były nie do przejścia dla
pochłoniętego wtedy jeszcze jednowymiarowością buntowniczego metalowo-rockowego
stuffu szczeniaka. Fenomen Pattona, który za punkt honoru obrawszy łamanie
rockowego gardłowego standardu zapuszczał się od głębokiego, chwytającego za
serducha płeć piękną czystego śpiewu poprzez „wycedzane przez zęby” kąśliwe
frazy na zwyczajnie darciu paszczy, był jednako nie do przetrawienia. Tak to
pojedyncze kawałki w mózgową korę się wpijały jednak aby całościowo wrażenie
album robił, mowy wtedy jeszcze nie było. Nie minęło jednak czasu sporo kiedy
to olśnienia doznawszy King for a Day, Fool for a Lifetime w moim dźwiękowym
podręczniku kultów wszelakich miejsce u szczytu znalazł. Dorósłszy (mam takie
wrażenie) do możliwości ogarnięcia fenomenu tego dzieła nagle ten eklektyczny
zlepek form kilku nabrał właściwych barw odsłaniając wyobraźnie formacji w
pełnej krasie. Wizjonerska to niemalże płyta, dojrzała, bogata w emocje
wszelakie – taka co smakowanie jej do największych przyjemności dla mnie od
wielu lat należy. I peany wznosić mógłbym nieskończenie, budując kolejne
chwalące tych geniuszy zdania jednak ograniczę się już tylko do krótkiego
podsumowania. Mianowicie - szczególnie obecnie, paradoksalnie za sprawą rozwoju
techniki czy internetu, młodzi muzycy co rusz z ciekawymi pomysłami się
pojawiają, rozwidlając ścieżki swoich muzycznych przewodników z przeszłości czy
budując nowe formy. Jednak w przekonaniu moim równie uniwersalni, z taką gracją
łączący różnorodne konwencje twórcy od czasu Faith No More się nie pojawili.
Twierdze to z pełnym przekonaniem zdając sobie sprawę ile fantastycznych dźwiękowych
klejnotów od studyjnego zgonu ekipy Pattona w moim prywatnym płytowym
sanktuarium się pojawiło. Wielbię i wielbić będę z niegasnącą nadzieją
czekając aby studyjnie się odrodzili – tak mi ich kurwa w spisie nowości na
najbliższy czas brakuje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz