odejściem oczekiwać - takiej
klasycznej powtórki z pierwszych albumów. Sztuczne i naciągane jak ostatnie
"pożal się boże" materiały Paradise Lost czy tej najgłośniejszej
thrashowej legendy co dawno temu zmarła, a jej ciało szaleńcy chcą reanimować -
byłoby takie działanie. Wszak po Soundgarden nie spodziewałem się na szczęście
powtórki z kopiącego jak na owe czasy świeżością i energią Badmotorfinger czy
przebojowego Superunknown. Ten zespół w ciągu kilku lat swej intensywnej
kariery nie nagrał płyty powtarzającej wcześniejszą formułę. Każda kolejna
produkcja zawierała w sobie pierwiastek jasno podkreślający z jaką firmą mamy
do czynienia, jednak w nowej, oryginalnej, często zaskakującej odsłonie. Stąd
trudne było przełknięcie po mega popularnym Superunknown wymagającej w odbiorze,
pozbawionej w takim natężeniu sznytu przebojowego płyty Down on the Upside.
Jednak po latach materiał ten zasługuje na największe uznanie, a szacunek dla
jego twórców tym większy, że oparli się zapewne podpowiedziom bossów przemysłu
muzycznego i zamiast pójść w stronę większej przystępności stworzyli krążek
trudny w klasyfikacji, sięgający głęboko do korzeni rocka, bardziej surowy.
Taki co przekonanie do niego przychodzi często po latach z nim obcowania, który
pełnie swej magii odsłania dopiero z czasem - trzeba dojrzeć by świadomie go
oceniać. Z takiej też perspektywy, dojrzałości nie tylko muzycznej ale i
mentalnej Cornella i spółki należałoby patrzeć na najnowszą, pojawiającą się
po szesnastu latach przerwy odsłonę ogrodu dźwięku. King Animal to czysty duch soundgardenowej estetyki podanej jednak w zupełnie nowej,
kolejnej już odsłonie. To szerokiej gamy paleta barw, od akustycznych, ciepłych brzmień po
elektryzujące, tętniące energią łamane, niepozbawione jednak charakterystycznej
dla nich chwytliwości czy wokalnej, raz irytującej, raz przyciągającej maniery
Cornella. Czar tej płyty kryje się w zaklętej w pierwszym kontakcie dość
nieokiełznanej, chaotycznej strukturze rytmicznej, w kolejnych odsłuchach
przekształcającej się w odgórnie założoną formę, gdzie dojrzałość kompozycyjna
i wrażliwość muzyczna przejmuje ster nad pędem ku na siłę komplikowanym
motywom. Album to artystów nie szukających poklasku powrotem do zamierzchłych
czasów, lecz ukazujących w sposób atrakcyjny w którym miejscu dzisiaj się
znajdują. To nie żenujące jak często się zdarza powracanie na siłę do
szczenięcych lat w momencie gdy ma się na karku prawie pięćdziesiątkę, tylko
świadome, odważne odnalezienie się we własnej niszy z wyraźnym się zdaje
manifestem by rzeczy przełomowe robili młodzi, gniewni, poszukujący, łamiący
bariery. Cieszy mnie ten powrót ogromnie w formie i wydaniu jakiego po nich
oczekiwałem, jednak z jak ważnym dla ich historii materiałem mamy do czynienia
pokaże z pewnością czas - to on jest przecież najsurowszym recenzentem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz