poniedziałek, 3 czerwca 2013

Rival Sons - Head Down (2012)




Szczerze – bardzo się obawiałem co przyniesie nowy album tych retro amerykanów. Absolutnie nie dlatego, że wątpiłem w ich talent – nic z tego! Dwa poprzednie krążki dobitnie pokazały, że wyczucia, aranżacyjnej biegłości i zwyczajnie przebojowego zmysłu im nie brakuje. Obawa dotyczyła ich rosnącej w ogromnym tempie popularności, która niemal każdego dobrze rokującego artystę jest w stanie przenieść z realiów twórczego głodu do świata nasycenia wszelkiego rodzaju dobrem, przez co serwują nam potrawy wyglądające zachwycająco jednak pozbawione jakiejkolwiek wartości odżywczej. Na szczęście ci rokerzy z metalowej wytwórni płytowej nie złapali się jeszcze na ten słodki lep i obdarzyli nas kolejnym ponadprzeciętnym zbiorem dźwięków, może nie tak masywnych i zbitych jak na Pressure and Time jednak równie intrygujących. Tym razem odnoszę wrażenie, że wraz z rockowym feelingiem zmieszali więcej bluesowo-soulowych zagrywek, smaczków ocierających się nawet o niemal art rockowe motywy - jednak nie takich w postaci banalnych mielizn, a zdecydowanie subtelnych niezwykle uwrażliwionych, tętniących taką emocjonalnością z dużą klasą. Tutaj nawet zamykający album kawałek pomimo niemal groteskowego delikatnego śpiewu wokalisty nie wzbudza wrażenia przesłodzonego. Odnajduje swoje miejsce niemal na takiej granicy, jednak nawet przez chwile jej nie przekracza. Dużym plusem krążka jest także dodanie szczególnie w rozbudowanych Manifest Destiny pt 1 i 2 więcej miejsca na rozwijające się intrygująco niemal improwizowane instrumentalne rozjazdy. Dzięki nim album zyskał więcej powietrza, świeżości, a i na koncertach zapewne otworzy im to drogę do rozbudowania utworów w formy znane z lat 70 tych. Instrumentalne rozpasanie wraz z oszałamiającym kunsztem wokalnym Jay'a Buchanana tworzą jakość (i tu bluźnierstwo) porównywalną moim zdaniem nawet z Led Zeppelin z lat największej świetności. Jestem przekonany, że gdyby pojawili się ze 40 lat wcześniej dzisiaj ich status sięgałby zenitu, może jednak na szczęście nagrywają dopiero teraz przez co dają szansę współczesnym odbiorcom muzyki na niezwykłe doznania, udowadniając, że jak się ma prawdziwy talent to nie trzeba podpierać się prowokacją, fajerwerkami na scenie czy tandetnymi chwytami. 

P.S. Aż się prosi by napisać coś o scenicznych wygibasach Jay'a - tu należy przytoczyć jedynie dwóch klasyków - Jaggera i Rosa! I wszystko jasne!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj