Wraz z pojawieniem się kilku
nowych krążków faworytów moich sprzed lat, sentymentalne wycieczki do albumów z
lat 90-tych robić zacząłem. I choć z wieloma z nich ciągły kontakt mam, bogaty
napływ bieżących muzycznych produkcji w sposób oczywisty ilość czasu na podróże
sentymentalne ograniczały. Oto w sposób ten kilkukrotne przypomnienie dźwięku
wytrwałości mi się zdarzyło. Trudno w miejscu tym oklepanych zwrotów nie użyć, bowiem dźwięki te to dla mnie
choć lat piętnaście już minęło kult niepodważalny. Nadal świeży z brzmieniem
krystalicznym wszelkie niuanse tej skomplikowanej formy uwypuklającym.
Instrumentalne popisy co w konstrukcje utworów zaprzężone, wrażenia monotonnych
dłużyzn skutecznie unikają - piski, zgrzyty harmonijnie współistniejące z ultra
melodyjnymi zagrywkami, z tętnem nierównym sekcji rytmicznej i cedzonymi przez
zęby często filozoficznymi przemyśleniami Schuldinera. Album to pełny pasji
muzycznej, spotęgowanej energii witalnej, pomysłów wymykających się wszelkim
klasyfikacjom. Dowód na to, że zwykłe określanie płyt, szczególnie kilku
ostatnich grupy tylko death metalem błędem jest niewyobrażalnym. Eklektyzm to
nie w formie topornie łączonych ze sobą różnych często skrajnie biegunowo
odmiennych stylów, lecz eklektyzm wtopiony w ramy stylu, tożsamości własnej
grupy. Słucham wciąż z opadem szczęki permanentnym, geniuszu maestrią osaczony
i choć w prywatnym rankingu moim Symbolic liderem pozostaje, testament muzyczny
pozostawiony tym albumem dojrzałość Chucka w pełnej krasie pokazuje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz