Brazylijski serial "Max Cavalera i
jego odjazdy" od lat przykuwa uwagę oddanych fanów i kiedy to zaskakujące
zakopanie topora wojennego z bratem (w sensie rodzinnym jak i młodzieńczych fascynacji
muzycznych nastąpiło), a nowy projekt powstały dla uczczenia tej wiekopomnej
chwili do życia powołany został, zastanawiało mnie jedno! Gdzie ta nowa formacja swoją
niszę odnajdzie? W skocznie „fuckowym” metalizowanym pitoleniu, pośród elektronicznych beatów czy może jednak tam gdzie
Sepultura wiele lat temu realne zamieszanie bezkompromisowością i motoryką
riffu zrobiła. I chociaż spory dystans miałem do buńczucznych zapowiedzi, w których
to Max nową muzykę w kategoriach surowego hard core-thrashu umieszczał
– po odpaleniu krążka na mojej gębie grymas uśmiechu zagościł, a serducho
mocniej w takt tej o potężnym ładunku energii motorycznym graniu zabiło. Jak
się nie po raz pierwszy zdarzyło, kiedy niewiele się po płycie spodziewałem, w
finalnym efekcie zmiażdżony cudem niejako zostałem. Surowe to zdecydowanie
granie, gdzie pomimo braku eklektycznych zawiłości, efekt piorunujący instrumentaliści uzyskują dzięki
pierwszorzędnie wystruganym riffom oraz dynamice wybuchowej z konkretnym ładunkiem
chwytliwości. Łoją sobie oni ten
bezkompromisowy, soczysty thrash z radochą wracając zapewne do fascynacji
sprzed lat, kiedy przynależność do sceny i związane z tym ideały priorytetową
role odgrywały, a muzyczne ambicje jedynie do napierdalania szybciej, mocniej i
ciężej były ograniczone. Zupełnie nie spodziewałem się, że przyjdzie jeszcze
taki dzień gdy Max na nowo prawdziwie dźwiękową wulgarną złość z siebie
wyrzuci - oczyści choć na chwile swój organizm z nadętej i napuszonej parareligijnej
estetyki dając wszystkim wyznawcom wściekłej, jadowitej gry satysfakcję ogromną. Kilka ładnych lat od premiery tego krążka już minęło, w międzyczasie
następca Inflikted wypłynął, jednak pomimo wykorzystania podobnej recepty, w
żadnym stopniu debiutowi nie dorównał. Brakło mu niestety tego jadu co na
jedynce infekował skutecznie, taki zbyt schematyczny się okazał wręcz czysto
szablonowy z przerostem melodii słodyczą doprawionych, co efekt zbyt mdły
pozostawiło. Teraz jedynie z cierpliwością należy na ewentualną kontynuację studyjnych poczynań Cavalera Conspiracy zaczekać. Nie poganiać, zbytniej presji
nie wywoływać wszak Max jeszcze nie raz swoimi nieprzewidywalnymi posunięciami
może zaskoczyć. Mam jedynie nadzieję, że w przeważającym stosunku na korzyść
pozytywnego finalnego efektu. Optymista ze mnie? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz