nspiracji przeszukuje - tak na formacje Soen natrafiłem,
nazwiskami nieobcymi firmowaną. Bowiem Martin Lopez i wszędobylski Steve
DiGiorgio w kolaboracji z dwoma innymi muzykami z takim doskonale oszlifowanym
diamencikiem wyskoczyli, że do dzisiaj choć z albumem przyjaźnie się już od
ładnych kilkunastu miesięcy z wrażenia przyklękam, hołd im oddając, pokłony i brawa
bijąc. Na fundamencie jawnie do ekipy Maynarda nawiązującym taki zacny
aranżacyjny haft wykonali, łącząc puls nerwowy basowo-perkusyjnych kanonad z
orientalną często melodyką i wokalem niespiesznie z pewną niezwykle czarującą
monotonią czy subtelnością podanym. Choć Toola duch unosić przez cały kontakt
z krążkiem się nie przestaje, w żadnym stopniu epigonami załogi Soen nazywać
się nie powinno. Cechy własnego stylu umieścić wyraźnie potrafili, mniej brudu,
dzikości, więcej zadumy, artyzmu, artrockowego zacięcia, nerwowego pulsu w
utworach umieszczając. Na mnie działania owe zaklęcie rzucić, oczarować
intensywnie, potrzebę ogromną oczekiwania na nowy album zaszczepić pozwoliły!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz