ny. Jednak jak się okazało w pierwszym kontakcie trafiłem
na rewolucje zamiast ewolucji. Muzyka w porównaniu do wcześniejszych dokonań
formacji jawiła się zdecydowanie monotonnie bez emocjonalnej głębi z zupełnie innym, trudno opisywalnym brzmieniem. Banalnie rzecz ujmując, skwitowałem pierwsze odsłuchy - takie to pitu, pitu! Jedynie singlowy The Devil's
Orchard był na tyle intrygujący, że wałkowałem go dosyć skutecznie jednakowoż
album jako całość po kilku przesłuchaniach wylądował na marginesie, został
odłożony na czas dłuższy. Po dwóch miesiącach postanowiłem już z dystansem dać
mu jeszcze jedną szansę. I stała się rzecz niezwykła - wtórne podejście dało
wyniki jakich bym się nigdy nie spodziewał. Album "pitu pitu" okazał
się jednym z częściej goszczących w moim odtwarzaczu. Pytanie za sprawą czego
doszło do tak radykalnej zmiany percepcji? Trudno orzec - może problem tkwił w
oczekiwaniach lub też rewolucyjne zmiany były w tamtym momencie nie do
ogarnięcia, a dopiero czas pozwolił je zaakceptować? Nieważne! Istotne jest to,
że Opeth wyrwał się z niszy która z dzisiejszej perspektywy nigdzie dalej by go
nie zaprowadziła, geniusz Akerfeldta wyczuł być może, że to właśnie ten moment
jest najlepszy na wprowadzenie zmian. Gratulacje za odwagę i intuicje, która w
efekcie dała dzieło otwierające grupie wiele nowych ścieżek, od wpływów
progresywnych, art rockowych do psychodelicznych rozjazdów. A ja już teraz z
niecierpliwością czekam na kolejną płytę, która prawdopodobnie może być tą
naprawdę wyjątkową. Bardzo tego sobie życzę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz